W tym roku walentynki były zwyczajne a jednocześnie takie
inne. Byłby to dzień jak co dzień, gdyby nie to, iż wpadłam na pomysł, aby
zrobić rodzinie niespodziankę. Od samego rana chodziłam i myślałam jak sprawić
swoim najbliższym radość w ten magiczny dzień.
Postanowiłam, że pierwsze co zrobię to pójdę na zakupy i przyrządzę
pyszny obiad. Nawet Teść nie wiedział co to będzie, mimo iż znał mniej więcej
składniki. Nie udałoby się to, gdyby nie fakt, ze Lili akurat spała, a dziadek
postanowił, że się nią zajmie.
Zaraz po wyjściu na zakupy, uzmysłowiłam sobie, że przecież
nie mam dla moich bliskich żadnego prezentu. Zrobiło mi się w duchu głupio i
stwierdziłam, że koniecznie muszę coś z tym zrobić. Udając się do Biedronki
byłam pełna optymizmu, ponieważ każdy wie, iż w tym właśnie sklepie zawsze jest
pełen kosz różnych fajnych gadżetów związanych z danym świętem.
Niestety pomyliłam się, nie było kompletnie nic. Przecież
mężowi, który jest dobrze po trzydziestce nie kupię misia z serduszkiem. Nie było nawet
walentynek ani głupiego lizaka w kształcie serca. No po prostu załamałam się. Na
domiar złego zrobili promocję na piersi z kurczaka, więc wszystkie nagle wyfrunęły,
co mnie akurat nie zdziwiło. Kupiłam wiec to, co miałam i pospiesznie poszłam w
kierunku innego sklepu, który jest bliżej domu.
No i eureka, opłacało się. Dostałam mięso i nawet lizaki w
kształcie serduszek. Mniejsze serduszka były dla dziadków od Lilusi, a większe
serce było dla mojego męża. Tak szczerze mówiąc to nie spodziewałam się, że
cokolwiek od męża dostanę, gdyż kończył on późno pracę i jeszcze był załatwiać pewne
sprawy. Jak się później okazało, jednak pamiętał o Dniu Zakochanych i podarował
mi przepiękny bukiet z czerwonych tulipanów.
Jeśli chodzi o obiad to akurat byłam na finiszu. Kiedy wszyscy
usiedli do stołu i zjedli już pierwsze danie, nagle oniemieli. Na każdym
talerzu, który postawiłam, były usmażone piersi z kurczaka w kształcie serc,
dwa igloo z ziemniaków, a dodatkowo ćwiartki pomidorka.
Wszyscy zgodnie stwierdzili, że niespodzianka się udała.
Następnie Lili wręczyła lizaki, więc dodatkowo zaplusowałyśmy. Później nasza córeczka poszła spać, więc
miałam czas na wieczór z Arkiem, który spędziliśmy na oglądaniu
"Pięćdziesięciu twarzy Greya".
A jeśli chodzi o początek mojego wpisu, to te walentynki
były inne nie dlatego, że Arek wrócił późno do domu, czy dlatego, iż dostałam
kwiatki. Były inne, ponieważ miałam przy sobie dwie najwspanialsze Walentynki
na świecie, dzięki którym uśmiecham się codziennie każdego dnia.
Nie wiem jak u Was ale akurat ja nie mogę narzekać, gdyż tak
naprawdę odkąd wyszłam za mąż i stałam się również mamą, swoje święto
zakochanych obchodzę codziennie. Bez względu na to, czy jest to święto całego
świata, czy nie. Po prostu mam takie okazje codziennie i dziękuję za to temu
Panu, co siedzi na górze i czuwa nad nami.
Te przepiękne tulipany dostałam od Męża! <3 |
A Wy co sądzicie o walentynkach? Jak u was wyglądało Święto
Zakochanych?
Piękne kwiaty, święto zakochanych zdecydowanie powinniśmy obchodzić każdego dnia! Pozdrawiam, http://artoflife.pl/
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Tobą. Jeśli ktoś kogoś naprawdę kocha, to święto zakochanych nie jest potrzebne do celebrowania tej miłości. Kwiatki dostałam od męża. Niestety, jak to w przypadku tulipanów bywa - długo nie postały :) Również pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuń