niedziela, 26 marca 2017

Tegoroczne Walentynki - zwyczajne a może jednak inne.

W tym roku walentynki były zwyczajne a jednocześnie takie inne. Byłby to dzień jak co dzień, gdyby nie to, iż wpadłam na pomysł, aby zrobić rodzinie niespodziankę. Od samego rana chodziłam i myślałam jak sprawić swoim najbliższym radość w ten magiczny dzień.



Postanowiłam, że pierwsze co zrobię to pójdę na zakupy i przyrządzę pyszny obiad. Nawet Teść nie wiedział co to będzie, mimo iż znał mniej więcej składniki. Nie udałoby się to, gdyby nie fakt, ze Lili akurat spała, a dziadek postanowił, że się nią zajmie.

Zaraz po wyjściu na zakupy, uzmysłowiłam sobie, że przecież nie mam dla moich bliskich żadnego prezentu. Zrobiło mi się w duchu głupio i stwierdziłam, że koniecznie muszę coś z tym zrobić. Udając się do Biedronki byłam pełna optymizmu, ponieważ każdy wie, iż w tym właśnie sklepie zawsze jest pełen kosz różnych fajnych gadżetów związanych z danym świętem.


Niestety pomyliłam się, nie było kompletnie nic. Przecież mężowi, który jest dobrze po trzydziestce nie kupię misia z serduszkiem. Nie było nawet walentynek ani głupiego lizaka w kształcie serca. No po prostu załamałam się. Na domiar złego zrobili promocję na piersi z kurczaka, więc wszystkie nagle wyfrunęły, co mnie akurat nie zdziwiło. Kupiłam wiec to, co miałam i pospiesznie poszłam w kierunku innego sklepu, który jest bliżej domu.

No i eureka, opłacało się. Dostałam mięso i nawet lizaki w kształcie serduszek. Mniejsze serduszka były dla dziadków od Lilusi, a większe serce było dla mojego męża. Tak szczerze mówiąc to nie spodziewałam się, że cokolwiek od męża dostanę, gdyż kończył on późno pracę i jeszcze był załatwiać pewne sprawy. Jak się później okazało, jednak pamiętał o Dniu Zakochanych i podarował mi przepiękny bukiet z czerwonych tulipanów.


Jeśli chodzi o obiad to akurat byłam na finiszu. Kiedy wszyscy usiedli do stołu i zjedli już pierwsze danie, nagle oniemieli. Na każdym talerzu, który postawiłam, były usmażone piersi z kurczaka w kształcie serc, dwa igloo z ziemniaków, a dodatkowo ćwiartki pomidorka.


Wszyscy zgodnie stwierdzili, że niespodzianka się udała. Następnie Lili wręczyła lizaki, więc dodatkowo zaplusowałyśmy.  Później nasza córeczka poszła spać, więc miałam czas na wieczór z Arkiem, który spędziliśmy na oglądaniu "Pięćdziesięciu twarzy Greya".


A jeśli chodzi o początek mojego wpisu, to te walentynki były inne nie dlatego, że Arek wrócił późno do domu, czy dlatego, iż dostałam kwiatki. Były inne, ponieważ miałam przy sobie dwie najwspanialsze Walentynki na świecie, dzięki którym uśmiecham się codziennie każdego dnia.



Nie wiem jak u Was ale akurat ja nie mogę narzekać, gdyż tak naprawdę odkąd wyszłam za mąż i stałam się również mamą, swoje święto zakochanych obchodzę codziennie. Bez względu na to, czy jest to święto całego świata, czy nie. Po prostu mam takie okazje codziennie i dziękuję za to temu Panu, co siedzi na górze i czuwa nad nami.

Te przepiękne tulipany dostałam od Męża! <3


A Wy co sądzicie o walentynkach? Jak u was wyglądało Święto Zakochanych?

2 komentarze:

  1. Piękne kwiaty, święto zakochanych zdecydowanie powinniśmy obchodzić każdego dnia! Pozdrawiam, http://artoflife.pl/

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się z Tobą. Jeśli ktoś kogoś naprawdę kocha, to święto zakochanych nie jest potrzebne do celebrowania tej miłości. Kwiatki dostałam od męża. Niestety, jak to w przypadku tulipanów bywa - długo nie postały :) Również pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń

Instagram @caly_swiat_patrzy