środa, 17 stycznia 2018

Czy Święta Bożego Narodzenia to już przeżytek?

W 2016 roku opisywałam wam jak mniej więcej wyglądają nasze rodzinne święta. Natomiast w tym roku chciałabym podzielić się z wami moją pewną osobistą refleksją na temat Świąt Bożego Narodzenia. Od dobrych kilku lat nie czuję magii świąt.

Zastanawiam się czy jest to spowodowane tym, iż nie ma śniegu. Czy raczej faktem, że według mnie święta zrobiły się takie przymusowe. Coraz częściej spotykam się z tym, że ten magiczny czas obchodzony jest w nerwach, nikt nie podchodzi do tego wszystkiego na luzie tylko każdy spina się aby wszystko się udało.

Zdjęcie autorstwa Oli z bloga NatBlue :)

Podczas przygotowywania posiłków atmosfera jest napięta, gdyż każdy myśli tylko o tym aby wszystko wyszło zgodnie z planem, potrawy zostały dobrze przyrządzone i wystawione na wigilijny stół. Bo przecież musi być 12 potraw.

W przypadku kupna prezentów gwiazdkowych jest to samo. Zauważyłam, że idea obdarowywania bliskich z głębi serca odchodzi powoli w zapomnienie. Coraz częściej ludzie robią prezenty wszystkim dookoła z przymusu i tylko dlatego, aby nie poczuć się głupio czy niezręcznie.


Nawet jak kupujemy prezenty z radością to zazwyczaj pytamy wprost daną osobę co chciałaby dostać. Dlatego otwierając prezenty nie ma już tego "wow". A przecież kiedyś było inaczej, żeby dowiedzieć się co obdarowana osoba chciałaby dostać ale jednocześnie by ona się nie dowiedziała trzeba było prosić by ktoś obcy ją o to podpytał lub samemu bawić się w podchody.

Natomiast teraz doszło do tego, iż sami kupujemy sobie prezenty, a czasami nawet sami je sobie pakujemy. Wydawać by się mogło, że to dobrze bo przynajmniej nie strzelimy jakiejś "gafy". Ale kiedyś jak się strzeliło takową "gafę" to chociaż można było się z tego śmiać przez najbliższe lata, no i było co wspominać jakby nie patrzył.


Photo by NatBlue :*

Pamiętam jak kiedyś prababcia opowiadała mi o rodzinnych świętach pełnych magii. Nie było to tylko tradycyjne 12 potraw ale także liczne zabawy. Uwielbiam wspominać jak kilka lat temu w naszym rodzinnym domu ubierało się wspólnie choinkę, a mama kładła sianko pod obrus. Była też taka zabawa, że kto znajdzie pieniążek ukryty w sianie pod obrusem to będzie miał szczęście.

Był to czas kiedy to zjeżdżała się większa część rodziny, a więc każdy chciał spędzić ze sobą jak najwięcej czasu nadrabiając rozmowy. Brakuje mi także tradycji, kiedy to cała rodzina siadała razem i przy akompaniamencie muzycznym śpiewała kolędy. A Wigilię zaczynało się od wyczekiwania na Pierwszą Gwiazdkę, która jest symbolem Gwiazdy Betlejemskiej.


Zdjęcie zrobione przez NatBlue <3

Mam też wrażenie, że podczas dzielenia się opłatkiem nie jesteśmy do końca ze sobą szczerzy. Czasami życzymy sobie "dobrze" na siłę, bo przecież święta to czas wybaczania i trzeba się pogodzić nawet jak nie mamy na to ochoty. Jedyne co zostało z tradycji to dodatkowe naczynie dla niespodziewanego gościa.

Święta kojarzyły mi się z miłą atmosferą lecz coraz częściej po wigilii siadamy przed komputery, a w niektórych przypadkach to nawet przy stole wigilijnym siedzimy z nosami w telefonach. Nawet na słynną Pasterkę, kiedyś chodziło się z przyjemnością, a teraz po prostu nam się nie chce. Dlaczego tak się dzieje to nie wiem, ale chyba sami widzicie iż teraźniejsze święta w niczym nie przypominają tych magicznych chwil sprzed 10 lat.


Czyżbyśmy byli znudzeni już tym okresem, który co roku wygląda tak samo? A może ta tradycja stała się już przeżytkiem?

Ja wyraziłam własne zdanie, natomiast każdy z nas może mieć inne. Dlatego dajcie znać w komentarzach jaka jest Wasza opinia na ten temat? Napiszcie też co byście zmienili w tych Świętach.

Witam was w Nowym Roku! Buziaki. :*

środa, 3 stycznia 2018

Dokąd zmierza to życie? Czyli refleksje młodej matki.

Czy wy też mieliście w swoim życiu taki moment kiedy zastanawialiście się dokąd to wasze życie zmierza? Ja właśnie jestem na takim etapie. W czasach gdy uganiamy się za pracą i lepszym życiem nie dostrzegamy tego co jest wokół nas. Nagle to co kiedyś sprawiało nam radość, teraz daje mocno w kość.

Mimo, że kocham jesień to dla mnie najgorszym takim miesiącem był październik ubiegłego roku. Właśnie wtedy dostałam porządnego kopa w tyłek i to od osób, które uważałam za bliskie. Mimo tego, iż próbuje pokazać jaka to ja jestem "twarda" to jednak w jakiś sposób mnie to dotyka. Nikt przecież nie ma serca z kamienia.



Dodatkowo dobija mnie fakt, że mieszkam w obcym mieście gdzie nie znam praktycznie nikogo. A koleżanki, które miały być "na dobre i złe" założyły swoje rodziny i na nic nie mają czasu. Nie mam im tego za złe. Lecz mimo wszystko nie jest mi łatwo. Co więcej siedząc codziennie w domu z córką i nie mając z kim chociażby poplotkować czuję się jakoś tak samotnie.

Oczywiście chodzi mi tutaj głownie o te momenty, kiedy to mój mąż jest w pracy. Coraz częściej będąc z córką na spacerze łapie się na tym, iż mocno analizuje swoje życie. I chyba powoli zaczyna docierać do mnie, że sobie nie radzę. Powoli wypadam również ze świata zwanego "internetem". Straciłam zapał do blogowania, często zdarza się, że po prostu brak mi weny. Nawet zdjęcia jakoś zbytnio mi nie wychodzą.



Chyba za szybko zostałam wepchnięta w dorosłość. A może sama się do niej pchałam. Z biegiem czasu coraz ciężej odpowiada mi się na to pytanie. Ponadto odkąd odłożyliśmy podróżowanie na jakiś czas to mam wrażenie, że stoję w miejscu. Prześladuje mnie uczucie, że nic mnie już nie czeka. Czekam i czekam, aż coś się zmieni. Podróżowanie dawało mi ogromną radość, czułam się jak w krainie czarów odkrywając coraz to wspanialsze miejsca na ziemi.



Początek listopada, kiedy to przypada dzień Wszystkich Świętych wcale mi tego wszystkiego nie ułatwił. Chciałam naprawić to co zniszczyła moja rodzina. Lecz niestety, w niektórych przypadkach jest już za późno. Właśnie w ten dzień po raz pierwszy od kilku lat odwiedziłam groby swoich bliskich. 

Wtedy kiedy między mną, a moją mamą było jeszcze dobrze to robiłam to z nią. Teraz robiłam to zupełnie sama. Co prawda był ze mną mój mąż i babcia ale to już nie było to samo. Kolejny rok z rzędu nie udało mi się wybrać na groby bliskich nocą. A szkoda bo uwielbiałam ten widok roziskrzonych świec. 




Cieszę się więc, że mój mąż ma w swoich rodzicach takie wsparcie czego ja nie mogę powiedzieć o swoich. Jednak wtedy dotarło do mnie jak relacje międzyludzkie są kruche. Wystarczy źle wypowiedziane słowo lub niedokończone sprawy by do końca życia wypominać sobie, że przecież można było zrobić coś więcej.

Z biegiem lat dostrzegam jak bardzo oddaliłam się od tego co znałam. Chyba zwyczajnie pogubiłam się w tym co jest dla mnie ważne, a może po prostu tradycyjnie za mocno to wszystko przeżywam. Niby wiem, że wszystkich nie da się zadowolić ale wolałabym żyć ze wszystkimi w zgodzie a niżeli w kłótni. Może za szybko chciałam być dorosła, a co jeśli za dużo oczekuje od życia? Chyba, że to tylko ta jesienna aura tak na mnie działa. Sama już nie wiem.




Wiem także jak ważna w moim życiu jest obecność osób, które kocham. Mowa tutaj o moim mężu, córeczce i rodzinie która mi pozostała. To właśnie Arka rodzicie dali mi poczucie, że mam na kogo liczyć. Kiedy trzeba potrafią postawić mnie do pionu ale też i wysłuchać oraz pocieszyć.

A jedyne osoby, które sprawiają, że jeszcze się uśmiecham to ukochany mąż i córeczka. To właśnie oni swoim uśmiechem rozjaśniają mi każdy dzień. Ale co w momencie gdy nawet  to przestanie pomagać? Nawet nie chce o tym myśleć więc szukam jakiegoś bodźca, który pozwoli mi się otrząsnąć z tych ponurych myśli. Macie może na to jakieś sprawdzone sposoby?


Instagram @caly_swiat_patrzy